Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokojony dłuższą nieobecnością córki. Juna kiwnęła mu głową i przeszła na półpięterko. Stała tam jej kuzynka Franciszka.
— Popatrz! — rzekła Juna, wskazując podbródkiem na Soamesa. — Ten człowiek ma dziwne fatum.
— Co rozumiesz przez fatum? — spytała Franciszka.
Juna nie odpowiedziała na to pytanie, tylko rzekła:
— Nie będę czekała aż się rozejdą. Dowidzenia!
— Dowidzenia! — odpowiedziała Franciszka, a jej szare celtyckie oczy spojrzały boczkiem. Ach! ta stara waśń! Doprawdy było to wcale romantyczne!
Soames, podszedłszy ku klatce schodowej, zobaczył Junę wychodzącą i odetchnął z ulgą. Ale czemuż to Fleur nie przychodzi? Gotowi spóźnić się na pociąg. Choć pociąg ten miał odwieźć córkę jego hen daleko, jednakże Soames doznawał dziwnej jakiejś drżączki na myśl, że państwo młodzi mogli się spóźnić.
Nakoniec nadeszła — raczej przybiegła — w jasno-bronzowej sukience i czarnym aksamitnym berecie. Minęła go i wpadła do salonu. Widział, jak całowała się z matką, z ciotką, żoną Vala, Imogeną, a potem wybiegła, żwawa i śliczna jak zawsze. Jakże odniesie się do niego w tym ostatnim momencie swego dziewictwa?... Nie mógł żywić zbyt wielkich nadziei!
Jej wargi wcisnęły się silnie w sam środek jego policzka.
— Tatuśku! — odezwała się i pomknęła szybko precz. Tatuśku! Od lat całych nie nazywała go w ten sposób. Westchnął głęboko i zszedł za nią zwolna wdół. Tam jeszcze trzeba było przejść przez rzucanie confetti i przez inne podobne szopki. Głos młodego Monta szeptał mu gorąco do ucha:
— Dowidzenia panu... i serdeczne dzięki! Jestem taki szczęśliwy!