Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ciekawam, czy Jon się domyśla...
Jon wyjechał był do Kolumbji angielskiej. Holly tego właśnie ranka otrzymała od niego list, po przeczytaniu którego uśmiechnęła się i rzekła:
— Wiesz, Val, Jon jest w Kolumbji i chce zamieszkać w Kalifornji, myśląc, że będzie mu tam przyjemnie.
— Aha! — odrzekł Val. — Więc jemu znów żarty w głowie.
— Kupił majątek i zabiera tam matkę.
— I cóż ona tam będzie robiła?
— Ona poza Jonem nic w świecie nie widzi. I cóż, czy uważasz to za szczęśliwe rozwiązanie sprawy?
Chytre oczy Vala zmrużyły się do wielkości główek od szpilek.
— Fleur nie byłaby dla niego odpowiednia. To dziewczyna rozpieszczona!
— Biedna Fleur! — westchnęła Holly. Tak, dziwne doprawdy było to małżeństwo. Ten młody Mont był dla Fleur oczywiście tylko deską ratunku, uchwyconą naoślep w chwili zatonięcia okrętu. Takie rzucenie się w odmęt nie mogło być — jak utrzymywał Val — czysto zewnętrznem i przypadkowem zdarzeniem. Trudno jednakże było stawiać jakieś twierdzenia, widząc jedynie — i to od tyłu — welon panny młodej, przeto Holly obejmowała okiem ogólny widok chrześcijańskiej uroczystości ślubnej. Osiągnąwszy powodzenie w swej własnej przygodzie miłosnej, miała głęboki lęk i odrazę do małżeństw nieszczęśliwych. W danym wypadku niekoniecznie małżeństwo musiało się kończyć nieszczęściem — jednakże było niewątpliwie zawarte łapu-capu, bez namysłu głębszego; to uświęcanie podobnego związku zapomocą fabrykowanego namaszczenia wobec gromady modnych wolnomyślicieli, wydawało się jej prawie grzechem — o ile grzechy można było