Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znaczą w tak ogromnym świecie, i zachowując się, jak beksiwe dziecko lub człowiek bez taktu. Wyobraził sobie ludzi, którzy nic nie mają — miljony, które straciły życie w wojnie — miljony, którym wojna mało co zostawiła oprócz życia — głodne dzieci, o których czytał — ludzi zwichniętych — więźniów — wszystkie rodzaje ludzi nieszczęśliwych... i wszystko to niewiele mu pomogło. Jeżeli ktoś utraci środki do życia, jakąż pociechę przyniesie mu świadomość, że wielu innych też je stracić musiało? Więcej rozerwała go myśl, by wyruszyć w ten wielki świat, o którym dotąd bodajże nic nie wiedział. Niepodobieństwem wydało mu się pozostawać tu w zamknięciu i ukryciu, gdzie przy całej wygodzie i pomyślności nie było nic do roboty, jak rozmyślać nad tem, co być mogło. Nie mógł wracać do Wansdon — do wspomnień o Fleur. Gdyby ją ujrzał znowu, nie mógłby sobie zaufać — a gdyby tu został, musiałby niewątpliwie z nią się spotkać. Było to nieuchronne, póki jedno było od drugiego niedaleko. Jedyną rzeczą, jaką należało uczynić, było odjechać jak najdalej i najprędzej. Jednakże, jakkolwiek bardzo kochał matkę, nie pragnął wyjeżdżać razem z nią. Niebawem, uświadomiwszy sobie, że myśl taka byłaby brutalna, w desperacji postanowił zaproponować matce wspólny wyjazd do Włoch. Przez dwie godziny w tym pełnym melancholji pokoju, starał się zapanować nad sobą, poczem przystroił się uroczyście do kolacji.
Matka uczyniła to samo. Jedli mało, z pewną powolnością, i rozmawiali o katalogu dzieł ojca. Wystawa była przygotowana na październik i niewiele już było do zrobienia.
Po kolacji matka narzuciła na siebie płaszcz i wyszli razem. Czas jakiś przechadzali się, mało mówiąc ze sobą, aż zatrzymali się w milczeniu przed dębem. Kierując się myślą: „Jeżeli zdradzę po sobie cokolwiek,