Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Perły, podróże, konie, innych mężczyzn, wszystko czegoby tylko zażądała, oddałby jej za to, byle zatrzeć wspomnienie jej młodej postaci, stojącej samotnie nad wodą! Masz ci! Ona znów nastawiła tę samą melodję! Ależ to istna manja! Posępna, bębniąca, przytłumiona melodja nadpływała od strony domu. Soames rozumiał niewyraźnie, o co chodzi; zdało mu się, jakby córka mówiła do niego:
— Skonam, jeżeli nie będę miała czegoś, coby pomagało mi tak się przechadzać!
No, jeżeli jej to miało pomagać, to niechże sobie brząka przez całą noc! I znów myszkując nieobaczkiem przez sad owocowy, dostał się zpowrotem na werandę. Zamierzał wejść i pomówić z nią teraz, jednakże wahał się, nie wiedząc, co powiedzieć, i z trudnością starając sobie w pamięci odświeżyć wrażenie, wywołane zawodem w miłości. Powinien był wiedzieć, powinien był przypomnieć sobie — i nie mógł! Wszelkie realne odczucia rozwiały się i znikły — została jedynie pamięć, iż bolało okropnie. Stał tak, stępiały, wodząc chusteczką po rękach i wargach, które były suche zupełnie. Wyciągając szyję, dostrzegł Fleur; stała tyłem do pianoli, wciąż wydrzeźniającej mu się swą muzyką, skrzyżowała ręce na piersiach a w ustach trzymała zapalony papieros, którego dym na pół zasłonił jej twarz. Wyraz tej twarzy dziwny był dla Soamesa; oczy jej błyszczały i patrzyły błędnie przed siebie, a każdy jej rys był ożywiony jakimś złowieszczym gniewem i szyderstwem. Raz czy dwa razy zdarzyło się Soamesowi widzieć podobny wyraz u Anetki... twarz ta, nazbyt żywa, nazbyt bezpośrednia, nie była w tej chwili twarzą jego córki. I Soames nie odważał się wejść, czując, jak daremną byłaby wszelka próba pociechy. Usiadł przeto w cieniu kąta za kominkiem.
Dziwne figle płatał mu los! Nemesis! To dawne, nie-