Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kojem, przeszedł do swej galerji obrazów i jął przechadzać się wśród swych skarbów. Okropność, ach, okropność! Ona została okradziona! I któż to ją okradł?
Stanął spokojnie przed kopją Goyi... Fleur, kwiat jego życia!... przyzwyczajona we wszystkiem do samowoli... a teraz nie może osiągnąć swych celów! Odwrócił się ku oknu, by zaczerpnąć powietrza. Światło dnia konało, wschodził księżyc, złote tło było za sylwetami topól... Jakiż to dźwięk się odezwał?... To ta maszyna grająca! Posępna nuta, dudnienia i drgawek pełna!... Fleur nakręciła ten instrument... ale w jakim celu? mogłaż mieć z niego jakąś pociechę?
Dostrzegł jakąś postać, poruszającą się poza łąką, wśród promieni księżycowych, przesianych przez listowie pnących róż i młodych drzew akacjowych. Tak, to chodziła Fleur, snując się tam i zpowrotem. Serce Soamesa drgnęło nagle i jakby omdlało. Cóż ona uczyni wobec tego ciosu? Skądże mu o tem wiedzieć? Byłoż mu cokolwiek wiadomo o niej?... On tylko ją kochał przez całe życie... strzegł jej jak oka w głowie! Poza tem nie wiedział nic... nie miał pojęcia o niczem. Ona tam była... ta nuta posępna wciąż brzmiała... a rzeka błyszczała w miesięcznej poświacie!
— Muszę wyjść — pomyślał.
Zbiegł do salonu, oświetlonego tak, jak go był zostawił, w którym pianola bębniła jakiś walc czy foxtrot czy jak to się podówczas nazywało, i wszedł na werandę.
Gdzie mógłby tu obserwować ją, sam nie będąc przez nią widzianym? Przekradł się przez sad, dążąc do domku przewoźnika. Tak, znalazł się pomiędzy nią a rzeką — i to go nieco uspokoiło. Ona była córką jego i Anetki — chyba więc nie uczyniłaby jakiegoś niemądrego kroku — ale oto było coś... sam nie wiedział, co! Z okna domku przewoźnika widział ostatnią akację oraz trzepo-