Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

urwała się w słabiuchnym pobrzęku. Niegdyś, w latach dziecięcych, unieszczęśliwiała go skrzynka, grająca „Pogodnego kowala“, „Świetny port“, a nakręcana przez matkę w popołudniowe godziny niedzielne. I oto teraz była tu taka sama zabawka, tylko większa i kosztowniejsza, a grająca „Niedzielę policjanta“ i „Niesforne kobietki“, a on sam nie miał czarnej aksamitnej bluzeczki z błękitnym kołnierzem...
— Profond ma rację — pomyślał — nic niema osobliwego w tem wszystkiem. Wszyscy posuwamy się ku grobowi!
I po tej zdumiewającej obserwacji wyszedł z pokoju.
Tego wieczoru nie widział już Fleur. Lecz nazajutrz, podczas śniadania, jej oczy śledziły go z wyrazem tak wymownym, którego nie mógł — a nawet nie próbował — uniknąć. Nie! już oto rozstrzygnął całą tę denerwującą sprawę. Pójdzie do Robin Hill — do tego domu dawnych wspomnień. Miłe wspomnienie — to ostatnie! Wspomnienie, jak udawał się tam, by pogróżką rozwodu rozłączyć Irenę i ojca tego chłopca...! Nieraz potem przychodziło Soamesowi na myśl, że ten właśnie jego postępek był spójnią ich związku... I oto teraz wypadło mu kojarzyć związek własnej córki z tym chłopcem!
— Nie wiem, za jakie grzechy zwaliło się na mnie to wszystko! — myślał.
Wkrótce już jechał koleją. Dojechawszy do stacji, ruszył długą, wznoszącą się dróżką, prawie taką, jaką pamiętał z przed lat trzydziestu. Zabawne — tak blisko Londynu! Widocznie ktoś uparcie trzymał się tutejszej włości. Ta myśl przyniosła Soamesowi ulgę, gdy posuwał się zwolna wśród żywopłotów, by nie zgrzać się za bardzo, pomimo że dzień był dość chłodny. Cokolwiekby się mówiło i czyniło, posiadłość ziemska miała w sobie coś realnego... nie podlegała zmianom i ka-