Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

umieściła wazon czerwonych róż na zapaćkanym farbami stole. Wazon ten oraz ulubiony kot Jolyona, który wciąż wysiadujący w opustoszałej rezydencji, były to jedyne barwne plamy w tej zrujnowanej, posępnej pracowni.
Jon, który stojąc przy oknie północnem, wdychał w siebie powietrze przesycone tajemniczą wonią dojrzałych poziomek, posłyszał turkot nadjeżdżającego samochodu. Znowu ci prawnicy w sprawie jakiejś tam błahostki! Czemu ten zapach tak jest jakoś boleśnie dotkliwy? I skąd on pochodzi?... przecież z tej strony domu nie było wcale grządek z poziomkami... Odruchowo wyjął z kieszeni ćwiartkę papieru, złożoną we czworo i napisał na niej parę oderwanych słów. Ciepło zaczęło rozchodzić mu się po piersi; długo zacierał ręce, wreszcie zanotował sobie co następuje:

Gdybym mógł stworzyć piosenkę małą,

coby mi serce uspokoiła!
Utworzyłbym ją z najmniejszych rzeczy:
z wiotkiego puchu przekwitłych mleczy,
z szelestu drobnej deszczu kropelki,
ze szmeru skrzydeł, z pluśnięcia skrzelki,
z mruczenia kota, z wróblich konceptów,
z wszelkich, jakiebym słyszał, poszeptów,
z podmuchów wiatru wśród gęstwin zielnych
i z oddalonych pobrzęków pszczelnych.
Piosenkę lekką, wdzięczną, powiewną,
jak kwiat lub jakby motyl skrzydlaty.
A gdybym widział, iż się rozwija,

puściłbym — lotną i śpiewną!

Powtarzał sobie jeszcze półgłosem cały wiersz, stojąc przy oknie, gdy posłyszał, że ktoś go woła po imieniu. Obróciwszy się, ujrzał Fleur. Zdumiony tym widokiem, zrazu nie mógł ani się ruszyć ani przemówić, a jej bystre, żywe spojrzenie wprawiało w zachwyt jego serce. Po chwili podszedł w stronę stołu, mówiąc: