Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale jeżeli ja zasnę, mamusiu, nie posłyszę twojego nadejścia.
— No dobrze, więc przyjdę cię pocałować... Jeżeli się obudzisz, będziesz o tem wiedział, a jeżelibyś się nie obudził, to i tak odczujesz, żem cię pocałowała.
Mały Jon westchnął:
— Niech tak będzie! — odrzekł. — Widzę, że będę musiał się z tem zgodzić. Mamusiu!
— Co, synku?
— Jakie było to nazwisko tej, w którą tatuś wierzy? Wenus Anna Diomenes?
— Och, mój aniołku! Anadyomene!
— Tak, ale imię, jakie ja tobie nadałem, o wiele bardziej mi się podoba.
— I jak to mnie nazwałeś, Jonie?
Mały Jon odparł nieśmiałe:
— Genowefa! to wzięte z „Okrągłego Stołu“... właśnie teraz mi to przyszło na myśl... tylko jej włosy, coprawda, były rozpuszczone.
Oczy matczyne, spoglądające za nim, zdały się płynąć falującym ruchem.
— Nie zapomnisz przyjść, mamusiu?
— Nie zapomnę, o ile położysz się i zaśniesz.
— Aha, więc zawieramy układ! — i mały Jon przymknął powieki.
Poczuł jej wargi na swem czole, i natychmiast potem posłyszał jej kroki. Otwarł na chwilę powieki, by dostrzec cień matki przemykający się wśród odrzwi, i westchnąwszy, zamknął je znowu.
Wówczas nadszedł czas oczekiwania.
Przez jakie dziesięć minut chłopak, wierny przyrzeczeniu, usiłował zasnąć, przerachowując kolejno w myśli wielką liczbę ostów w szeregu co było starą receptą „Da“, na sprowadzenie snu. Zdawało mu się, że na tem liczeniu zbiegły mu chyba całe godziny; uważał, że już lada