Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu się wzięło na ustach takie słowo? — Czy młody Mont znów ci dokuczał?
Fleur uśmiechnęła się.
— Och, Michał! On zawsze dokucza, ale to tak dobry człowiek... nie zważam na niego.
— Tak, tak, ale ja czuję się porządnie zmęczony — rzekł Soames. — Pójdę zdrzemnąć się przed kolacją.
Poszedł do galerji obrazów, położył się na kozetce i zamknął oczy. Straszna odpowiedzialność... Ta dziewczyna... Straszna odpowiedzialność!... Pomóc... Jakże jej mógł pomóc. Nie mógł przecie odmienić faktu, że był jej ojcem. Albo że Irena!... Cóż to mówił Mont... jakieś bzdurstwa o władaniu... instynkcie... o zamknięciu interesu... Do wynajęcia? Och, głupstwo!
Duszne powietrze, naładowane zapachem słodyczki łąkowej, rzeki i róż, przytłoczyło jego świadomość i uśpiło ją zupełnie.

ROZDZIAŁ V
IDÉE FIXE

Idée fixe, która więcej razy uszła rękom sprawiedliwości, niż jakakolwiek inna postać ludzkiego bezprawia, nigdy nie ma więcej wytrzymałości i rozmachu, niż wtedy, gdy przybiera gwałtowne pozory miłości. Dla płotów, rowów i drzwi, dla istot ludzkich bez idées fixes, inaczej mówiąc, dla wózków dziecięcych oraz ich zawartości, ssącej dopiero swe idées fixes, a nawet dla innych ludzi chorych na tę uporczywą chorobę — idée fixe miłości nie okazuje głębszego zainteresowania, tylko biegnie z oczyma zwróconemi wgłąb ku własnemu światłu, niepomna wszelkich innych gwiazd. Ci ludzie sfiksowani, którzy szczęście ludzkie zasadzają na swej sztuce, na wiwisekcji psów, na nienawiści do cudzoziemców, na płaceniu taksy dodatkowej, na zdobyciu