Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

glejszą od niego szyję. Jon wpatrywał się w nią uporczywie, póki figlarny uśmiech ojca nie zwrócił nagle jego uwagi na leżący przed nim płatek ananasa. Była to pora późniejsza od tej, o której zazwyczaj kładł się do łóżka. Matka poszła wraz z nim na górę, a on rozbierał się powoli, ażeby zatrzymać dłużej ją przy sobie. Gdy nie miał już na sobie nic prócz koszulki nocnej, odezwał się:
— Obiecaj mi, że nie odejdziesz, póki nie skończę pacierza!
— Obiecuję.
Klęcząc na łóżku i co chwila nurkując twarzą w pościeli, mały Jon trzepał prędko pod nosem modlitwę i co chwila odmykał to jedno oko, to drugie, aby przyjrzeć się matce stojącej cichuteńko, z uśmiechem na twarzy.
— Ojcze nasz — brzmiały końcowe słowa pacierzu — który jesteś w niebie... święć się... mamusiu... przyjdź Królestwo... mamusiu... jako w niebie tak i na ziemi... chleba naszego... mamusiu... daj nam dzisiaj... i odpuść nam nasze winy... jako w niebie tak i na ziemi... naszym winowajcom... i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Amen!... Baczność!
Skoczył i przez długą chwilę pozostał w jej objęciach. Ułożywszy się już do spania, nie wypuszczał jej ręki ze swego uścisku.
— Nie będziesz przymykała drzwi? prawda, że nie? Czy chcesz na dłużej odejść, mamusiu?
— Zejdę na dół i będę przygrywała tatusiowi.
— O, to dobrze! Będę się przysłuchiwał.
— Ej, chyba nie! Musisz przecie zasnąć.
— Mogę spać każdej nocy.
— Otóż właśnie, dziś jest taka sama noc, jak każda inna.
— O nie! jest całkiem niezwyczajna!
— W takie właśnie noce sypia się najlepiej.