Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niem — dla Jolyona zbyt pochlebna! Mówiła o „sumiennym i miłym malarzu, którego dzieła należy uważać za typowe dla najświetniejszego rozwoju sztuki akwarelistycznej w okresie późno-wiktorjańskim“. Soames, który prawie machinalnie stawiał wyżej Mole’a, Morfina i Caswella Baye i zawsze parskał głośno, gdy narówni z nimi stawiano któreś z dzieł kuzyna, przewrócił z łoskotem stronę Timesa.
Tego dnia rano miał udać się do miasta w sprawach forsytowskich i zgóry już uświadamiał sobie spojrzenie Gradmana — boczkiem z poza okularów. Stary kancelista wionął jakby tchem żałosnego współczucia, jakby wonią starych dni. Niemal było słychać jak myślał:
— Pan Jolyon... ta — ak... akurat w moim wieku... i zmarł... mój Ty Boże! Pewnie, że ona musi to odczuwać... Ła — adna to była kobieta... co ciało, to ciało! Dali o nim wzmiankę w gazetach. Pomyśleć sobie!
Atmosfera, jaką on wytwarzał, sprawiła iż Soames z wyjątkową szybkością załatwił pewne kontrakty i konwersje.
— A jak z tym zapisem na pannę Fleur, panie Soamesie?
— Przyszła mi lepsza myśl do głowy — odpowiedział Soames zwięźle.
— O — och! jakże się cieszę. Byłem zdania, że pan trochę zbyt się pośpieszył. Czasy się zmieniają.
Soamesa zaczęła niepokoić myśl, jakie wrażenie na Fleur mogła wywrzeć śmierć Jolyona. Nie był pewny, czy ona wie o tym wypadku — wiedział, że rzadko zaglądała do dzienników, a już nigdy nie interesowała się kroniką urodzin, ślubów i zgonów.
Zakończywszy sprawy urzędowe, podążył na Green Street na śniadanie. Winifreda była niemal posępna. Jack Cardigan złamał nasadę wozu (o ile można było