Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyszedł przed dom. Jeżeli można było w tej chwili dopomóc chłopcu, należało to uczynić! Minął zaporę krzaków, zajrzał do ogrodu — ani śladu Jona! Nie było go i tam, gdzie brzoskwinie i morele zaczynały nabrzmiewać i nabierać kolorów. Ominął ciemne kliny cyprysów i wszedł na łąkę. Gdzież to udał się ten chłopak? Może pobiegł w chaszcze — kędy zwykł był niegdyś urządzać łowy?... Jolyon ruszył dalej, wpoprzek pokosów siana, które miano w poniedziałek ustawiać w stogi, a nazajutrz potem zwozić — o ileby dopisała pogoda. Łąkę tę często przecinali razem, trzymając się za ręce... gdy Jon był jeszcze małem chłopięciem. A bodajże to!... Złoty wiek przeminął podówczas, gdy miało się lat dziesięć!
Tak rozmyślając, Jolyon doszedł do stawu, nad którego jasną czerwonawą powierzchnią tańczyły muchy i komary — — i wszedł w chaszcze. Było tam chłodno, pachnęło modrzewiem. I tu także nie było Jona!
Zawołał. Nie było odpowiedzi! Usiadł na kłodzie drzewnej, zdenerwowany, zaniepokojony, zapominając o własnych swych fizycznych dolegliwościach. Czuł, że źle postąpił, pozwalając chłopcu oddalić się z listem; powinien był od pierwszej chwili nie spuszczać go z oka! Przejęty wielką trwogą, powstał z miejsca, by puścić się w dalsze poszukiwania. Koło zabudowań gospodarskich zawołał znowu i zajrzał do ciemnej obory. W chłodzie, wśród zapachu wanilji i amoniaku, zdała od much dokuczliwych, trzy aldemeyskie krowy spokojnie żuły zjedzoną strawę; po niedawnym udoju oczekiwały wieczora, kiedy miano je znów wypuścić na dolny ugór. Jedna z nich odwróciła ociężałą głowę, błyskając dużem okiem; Jolyon dostrzegł ślinę wyciekającą z szarego pyska bydlęcia. W nerwowem rozdrażnieniu dostrzegał wszystko z namiętną wyrazistością — — wszystko to w swoim czasie uwielbiał i starał się malować — jako