Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, ja pójdę!
I wyszedł w tejże chwili. Jolyon opadł znów w głąb fotelu. Wielka mucha zaczęła z brzękiem latać dokoła niego jakby z wściekłością. Brzęk ten był mu jakby czemś swojskiem, przerywa1: pustkę ciszy... Dokądże to poszedł chłopak, by czytać list? Ten okropny list... tę okropną historję! Sprawa cała tak okrutna... i dla niej... i dla Soamesa... dla tych dwojga dzieci... dla niego samego wreszcie!... Serce w nim dudniło, przejmując go bólem. Życie... jego miłości... jego trud... jego piękno... jego dolegliwości... i jego kres!... duży okres czasu... i ładny okres czasu, pomimo wszystko... aż wkońcu żałuje człowiek, że wogóle się urodził... Życie... wyniszcza człowieka, jednakże nie napawa go tęsknotą do śmierci... w tem właśnie całe zło! Błąd w tem, że się ma serce!
Znów nadleciała z brzękiem błękitna mucha — wnosząc do pokoju cały skwar i gwar i zapach lata — tak, nawet zapach — dojrzałych owoców, wyschłych traw, soczystych krzewów — mleczną woń krów. I oto kędyś tam wśród tych zapachów Jon czyta ów list, odwracając i mnąc jego stronice w niepokoju i trwodze — — i rozdzierając nad nim serce! Myśl ta ukłuła Jolyona dotkliwie. Jon był chłopięciem tak czułego serca, rozserdecznionem aż do szpiku kości, a przytem tak skrupulatnem!... Postąpiono z nim tak nieładnie, tak okropnie nieładnie! Jolyon przypomniał sobie, jak raz odezwała się doń Irena: „Nie było jeszcze na świecie dziecka tak kochającego i kochanego jak Jon.“ Biedny, mały Jon! Te kilka godzin letniego popołudnia rozbiją w pył jego świat cały! Młodzi ludzie zwykli brać wszystko tak poważnie i nieustępliwie!
Poruszony i dręczony wizją młodości, która rzecz każdą bierze tak poważnie, Jolyon wstał z fotelu i podszedł do okna. Chłopca nie było nigdzie widać. Jolyon