Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

modne rozluźnienie węzłów małżeństwa (chociaż formy tegoż i prawa były te same co wtedy, gdy brał z nią ślub) wyszło właśnie z dokonanej przez nią rewolty; zdawało mu się — w rojeniach wyobraźni — że to ona rozpoczęła to wszystko i że dzięki niej wszelkie uczciwe posiadanie czegokolwiek wygasło wkońcu lub było w stanie dogasania. Wszystko poszło od niej! A teraz... ładna sytuacja! Ogniska domowe! Jakoż mogą one istnieć bez wzajemnej przynależności? Prawda, że i on sam nie posiadał nigdy prawdziwego ogniska domowego!... ale byłoż to jego winą?... Czynił przecie co było w jego mocy. A nagrodą za to... było tych dwoje siedzących razem na trybunie... i ta sprawa z Fleur!
Znużony samotnością, pomyślał:
— Nie będę już czekał dłużej! Niech sobie one same szukają drogi do hotelu... jeżeli mają zamiar tam wracać!
I przywoławszy dorożkę z poza obrębu placu, wydał zlecenie:
— Proszę mnie zawieźć na Bayswater Road!
Stare ciotki nigdy go nie zawiodły. Dla nich był zawsze mile widzianym gościem. Chociaż one już stamtąd odeszły, jednakże był tam jeszcze Tymoteusz!
W otwartych drzwiach sieni stała Smitherka.
— Pan Soames! Ja właśnie wyszłam trochę odetchnąć. Kucharka tak się ucieszy!
— Jak się miewa pan Tymoteusz?
— Jakiś nieswój ostatniemi czasy, panie szanowny; gadał, gadał bardzo wiele. Akurat dziś rano powiada: „Mój brat Jakób już się starzeje.“ Jego myśl gdziesik błądzi, panie Soamesie, a potem to on o nich opowiada... niepokoi się o ich fundusze. Jednego dnia powiada: „Mój brat Jolyon nie patrzy na konsole“... i w tem cały jakby się zatopił. Proszę wejść, panie Soamesie, proszę wejść!