Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nad głową, a następnie powiewał chustką pośród kwiecia akacjowego, oblanego księżycem. W tej chwili dobiegło do niej jego wołanie:
— Czarowna! czarowna!
Fleur wzdrygnęła się. Nie mogła mu przecie nic poradzić, miała dość własnych strapień i kłopotów.
Na werandzie znów zatrzymała się nagle. Matka siedziała przy swem biurku w salonie, zupełnie osamotniona. Wyraz jej twarzy nie miał w sobie nic godnego uwagi, prócz zupełnej zakamieniałości... jednakże wyglądała na osamotnioną, pozbawioną czyjegoś towarzystwa!
Fleur wyszła na górę. Przed drzwiami swego pokoju przystanęła na chwilę. Słychać było kroki ojca, przechadzającego się tam i zpowrotem po galerji obrazów.
— O, tak — pomyślała — czarująca! Ach, Jonie!

ROZDZIAŁ X
DECYZJA

Gdy Fleur wyszła z pokoju, Jon wlepił oczy w Austrjaczkę. Była to kobieta chuda o ciemnej twarzy i zakłopotanej minie, jaką tylko może mieć osoba, która podpatrzyła wszystkie odłamki szczęścia, oddalone niegdyś od niej przez los zawistny.
— Nie potrzeba herbaty? — zapytała.
Wyczuwając rozczarowanie w jej głosie, Jon mruknął:
— Nie... naprawdę... dziękuję...
— Mała szklanka... już gotowy... Mała szklanka i cygarety...
Fleur poszła sobie! Oto czekały go godziny zgryzoty i wątpliwości! W przykrem poczuciu niewłaściwego tonu uśmiechnął się i rzekł:
— Dobrze... dziękuję pani.