Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sądna, Fleur! To tylko takie sezonowe durzenie sobie głowy... nic więcej!
Fleur potargała gałązkę wiciokrzewu w drobne, niekształtne strzępy.
— Durzeniem sobie głowy jest właśnie pozwalanie na to, by przeszłość stawała się nam zawadą. Cóż nas może obchodzić przeszłość?... Teraz idzie o nasze życie, nie o wasze.
Soames podniósł rękę do czoła, na które nagłe wystąpił pot perlisty.
— Czyjem jesteś dzieckiem? — ozwał się. — A czyjem on? Przeszłość wiąże się z teraźniejszością, a przyszłość z jedną i drugą. Od tego nie można się uwolnić.
Fleur nigdy wpierw nic słyszała sentencyj filozoficznych z ust ojca. Słowa powyższe nawet w obecnem podnieceniu uczyniły na niej silne wrażenie. Oparła łokcie na stole, podtrzymując dłońmi podbródek.
— Ależ, ojczulku, zastanów się nad tem trzeźwo. My chcemy się pobrać. Pieniędzy mamy dość i nic nie stoi na przeszkodzie prócz sentymentu. Przeszłość należy pogrzebać, tatusiu.
Odpowiedzią na to było westchnienie.
— Zresztą — dodała Fleur łagodnie — ty chyba nie będziesz stawiał nam przeszkód.
— Gdyby to ode mnie zależało — odpowiedział Soames — przypuszczam, iż nie starałbym się wam przeszkadzać. Jednakże nie ja mam prawo stanowienia w tej sprawie. Chciałbym ci to wytłumaczyć, póki nie jest jeszcze zapóźno. Jeżeli nadal będziesz mniemała, że tą drogą coś uzyskasz i jeżeli będziesz podsycała to uczucie, wówczas tem cięższy będzie cios, gdy się przekonasz, że to wszystko daremne.
— Ach! — krzyknęła Fleur. — Pomóż mi, tatusiu. Sam wiesz przecie, że ty jedynie możesz mi pomóc.
Soames w przerażeniu wykonał gest odmowny.