Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy to z mego powodu? — myślała Fleur. — A może to poszło o Profonda?
Spytała najpierw matkę:
— Co to się stało tatusiowi?
Matka odpowiedziała wzruszeniem ramion.
Potem zwróciła się Fleur i do ojca:
— Co się stało mamie?
Ojciec odpowiedział:
— Co się stało? Cóżby się stało? — i obrzucił ją bystrem spojrzeniem.
— Mówiąc nawiasem — mruknęła Fleur — Monsieur Profond wybrał się w „małą“ podróż jachtem, kędyś na morze południowe.
Soames jął przyglądać się gałązce, na której jako żywo nie było winogron.
— To wino kiepsko się jakoś rozwija — odezwał się.
— Był tu młody Mont. Pytał mnie o rzecz jedną, dotyczącą ciebie.
— Och! jak ci się on podoba, tatku?
— On... on jest wytworem... jak wszyscy ci młodzi ludzie dzisiejsi.
— A jakiżeś ty był w tym wieku, ojczulku?
Soames uśmiechnął się ponuro.
— Myśmy pracowali, a nie myśleliśmy wciąż jeno o zabawie... o lataniu, jeździe rowerem i miłostkach.
— Czyś ty nigdy nie wdawał się w intrygi miłosne?
To mówiąc, starała się nie patrzeć na niego, jednakże widziała go w dostatecznej mierze. Twarz jego blada poczerwieniała, a brwi, w których ciemny odcień zmieszał się już z siwizną, ściągnęły się mocno.
— Nie miałem czasu ani ochoty na zalecanki.
— Może miałeś jakąś wielką namiętność...
Soames przyjrzał się jej uważnie.
— Tak... jeżeli chcesz wiedzieć... i była mi ona wielkiem szczęściem.