Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Szła ukradkiem, ocierając zczerwienione, poplamione policzki — strwożona, gniewna, do ostateczności nieszczęśliwa. Tyle wysiłków i udręki kosztowało ją podżeganie Jona do czynu — jednakże nie udało się uzyskać ani cienia stanowczej decyzji, a choćby i obietnicy! Lecz im mniej pewna i bardziej ryzykowna była przyszłość, tem głębiej w sam miąższ serca zapuszczała swe włośniki „wola posiadania“ — niby jakiś pasorzyt wgryzający się w swe podłoże!
Na Green Street nie było nikogo. Winifreda z Imogeną poszły na jakieś przedstawienie, o którem jedni mówili, że jest alegoryczne, drudzy zaś, że „bardzo pieprzne (wie pan co?)...“ Ten właśnie drugi wzgląd skłonił Imogenę i Winifredę do pójścia na to widowisko.
Fleur wyjechała do Paddington. Dech cegielni w West Drayton i woń późnych sianokosów, wbiegając do wagonu, muskały łagodnie jej twarz, jeszcze zaczerwienioną. Kwiaty wpierw zdawały się zapraszać ją, by je zerwała — teraz wszystkie wydawały się kolczate i parzące. Atoli ów kwiat złocisty w wieńcu kłosianym wydawał się jej zawziętemu umysłowi jeszcze piękniejszym i jeszcze bardziej godnym pożądania.

ROZDZIAŁ IX
OLIWA DO OGNIA

Przybywszy do domu, Fleur znalazła w nim atmosferę tak osobliwą, że wniknęła ona nawet w zamąconą strefę jej własnych spraw życiowych. Matka przebywała wciąż w niedostępnych okopach marzenia, ojciec zaś w altanie obrosłej winem dumał nad losami tego świata. Ani ona ani on nie rzucili, nawet psu, najmniejszego słówka.