Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i otwierała drzwi frontowe. Jon ozwał się głosem przypochlebnym:
— Bella!
— Słucham panicza.
— Gdy oni przyjadą, podaj nam herbatę pod dębem; wiem, że im się to najwięcej spodoba.
— Panicz chciał powiedzieć, że się paniczowi najwięcej spodoba...?
Jon zamyślił się.
— Nie, im się to spodoba, żeby mnie zrobić przyjemność.
Bella uśmiechnęła się.
— Dobrze, dobrze, zrobię to, jeżeli panicz będzie tu siedział spokojnie i nic nie spsoci, zanim państwo przyjadą.
Mały Jon usiadł na najniższym stopniu schodów i kiwnął głową. Bella podeszła bliżej i obejrzała go zgóry.
— Niech panicz wstanie! — rzekła.
Jon powstał. Obejrzała go ztyłu. Nie pozielenił się od trawy, a kolana wydawały się czyste.
— Wszystko w porządku! — zawyrokowała. — Dobre dziecko! A co, nie opalił się? Daj mi buzi!
I cmoknęła Jona we włoski.
— Jakie konfitury? — zapytał. — Tak jestem zmęczony czekaniem.
— Agrestowe i poziomkowe.
Brawo! toż ulubione smakołyki!
Po jej odejściu Jon przez minutę siedział spokojnie. Cisza panowała w wielkim hallu; wschodnia jego połać była otwarta, dzięki czemu widać było jedno z ulubionych drzew Jona, mianowicie wielki bryg, żeglujący wolniutko poprzez górny trawnik. Na werandzie słały się zukosa cienie filarów. Jon wstał, przeskoczył jeden z tych cieni i obszedł wokoło klomb kosaćców, obrasta-