Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie zdaje mi się, by ojciec był naprawdę kiedykolwiek przywiązany do mej matki.
Jon zamilkł. Przyszły mu na myśl słowa Vala oraz dwóch mistrzów w klubie.
— Widzisz, my tego nie wiemy — mówiła dalej Fleur; — a może to był jakiś wstrząs bardzo silny. Może matka źle odnosiła się do niego. U ludzi to bywa.
— Moja matka tegoby nie zrobiła!
Fleur wzruszyła ramionami.
— Zdaje mi się, że niewiele wiemy o naszych ojcach i matkach. Oglądamy ich tylko przez pryzmat ich stosunku do nas samych... jednakże oni też, musieli się rozmaicie odnosić do różnych ludzi jeszcze przed naszem urodzeniem... i ponoć wielu było tych ludzi. Widzisz przecie, że oboje są już starzy. Spójrz na swojego ojca... głowę trzech odzielnych rodzin!
— Czy w tym okropnym Londynie — krzyknął Jon — niema takiego miejsca, gdziebyśmy mogli zostać sam na sam?
— Chyba w taksówce!
— Bierzmy więc taksówkę!
Gdy już wsiedli, Fleur nagle zapytała:
— Czy wybierasz się zpowrotem do Robin Hill? Chciałabym zobaczyć to miejsce, gdzie ty mieszkasz, Jonie. Ja nocuję u ciotki, ale zdążyłabym jeszcze wrócić na kolację. Do domu, oczywista rzecz, nie wejdę.
Jon wpatrzył się w nią, pełen zachwytu.
— Wyśmienicie! Dojdziemy do wyrębu, skąd widać całą miejscowość. Nie spotkamy nikogo. O czwartej będziesz miała pociąg.
Bożek własności oraz podlegli mu Forsytowie, wielcy i mali, zbijacze bąków, urzędnicy, handlowcy i fachowcy, odrabiali jeszcze — jak warstwy pracujące — siedem godzin swych zajęć powszednich, to też tych dwoje przedstawicieli czwartego pokolenia jechało bez skrę-