Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Soames, ogłuszony tą wieścią, ścisnął mocniej ramię córki. — Czegóż ona chciała? — Nie wiem. W każdym razie było to jakby wyłamaniem się z praw familijnej niezgody. Czy nie tak?
— Niezgody? Co za niezgody?
— Tej, która istnieje w twej wyobraźni, ojczulku drogi.
Soames wypuścił jej ramię z objęcia. Czy ona sobie z niego szydzi, czy też stara się pociągnąć go za język?
— Domyślam się, że chciała u mnie kupić jakiś obraz — odezwał się nakoniec.
— Nie wydaje mi się. Może to był poprostu afekt rodzinny.
— Ona jest jedynie kuzynką — burknął Soames...
— I córką twojego nieprzyjaciela.
— Co przez to rozumiesz?
— Przepraszam, mój drogi; chciałam powiedzieć, że był on kiedyś nieprzyjacielem.
— Nieprzyjacielem! — powtórzył Soames. — To stare dzieje. Nie wiem, skąd zdobywasz takie wiadomości.
— Od Juny Forsyte.
Miała w tej chwili jakby natchnienie, że jeżeli ojciec pomyśli, iż ona wie o wszystkiem lub znajduje się o włosek od prawdy, tedy nie będzie taił przed nią niczego.
Soames był zaskoczony, jednakże Fleur za nisko oceniła jego ostrożność i upór.
— Jeżeli wiesz — rzekł chłodno — więc czemu zamęczasz mnie pytaniami?
Fleur spostrzegła, iż się omyliła w rachubach.
— Nie chcę cię zamęczać, tatusiu. Nacóż mi więcej wiedzieć, jak ty powiadasz? Nacóż wiedzieć cokolwiek o tej „małej tajemnicy“ — — je m’en fiche, jak powiada Profond?
— Ten drab! — rzekł Soames głucho.