Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

projektowi budowy. Powracając do domu, właśnie przeżuwał w myśli tę świeżo powstałą decyzję, gdy obaczył Fleur, idącą na jego sootkane.
Ostatniemi czasy okazywała mu większą niż zwykle serdeczność, a ciche chwile spędzane z nią wśród letniej pogody działały nań krzepiąco i odmładzając©. Anetka wciąż wyjeżdżała do miasta to w jednej sprawie to znów innej, przeto ojciec mógł przebywać z Fleur niemal tyle, ile sobie życzył. Ma się rozumieć, że młody Mont nabrał zwyczaju przyjeżdżania do nich motocyklem co drugi dzień w odwiedziny. Dzięki Bogu, zgolił sobie doszczętnie szczoteczki pod nosem i nie wyglądał już na wędrownego szarlatana! Wraz z koleżanką Fleur, bawiącą właśnie w tym domu, oraz z jakimś młodzikiem z sąsiedztwa, zawsze po kolacji tworzyli w hallu dwie pary pod muzykę elektrycznej pianoli, która bez niczyjej pomocy wygrywała foxtroty, okazując zdziwienie błyskiem swej wyrazistej powierzchni. Także i Anetka od czasu do czasu przesuwała się wdzięcznie w ramionach któregoś z młodych mężczyzn. Zaś Soames, podchodząc ku drzwiom salonu, przekrzywiał nos nieco wbok i przyglądał się im, oczekując uśmiechu Fleur, przesłanego w jego stronę; potem wracał do swego fotelu koło kominka, by przeczytać Times lub inną gazetę, podającą cenniki obrazów. Fleur ani razu nie okazała jego oczom najmniejszego nawet śladu wspomnień o dawnych swych kaprysach.
Gdy dogoniła go na zapylonym gościńcu, ujął ją pod ramię i tak szli dalej.
— Czy wiesz, tatusiu, kto tu był u ciebie?... Ta osoba nie mogła czekać dłużej!... No, zgadnij!
— Nie potrafię zgadnąć — odrzekł Soames z niechęcią. — Któż to był?
— Twoja kuzynka, Juna Forsyte.