Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ukrywa przed Jonem całą przeszłość. Nazywała to zwykłym oportunizmem.
— Który, moja droga, jest twórczą zasadą życia — wtrącił Jolyon łagodnie.
— Ach! — zawołała Juna. — Ty, tatusiu, z pewnością nie bronisz jej, że nie powiedziała o tem Jonowi. Gdyby to od ciebie zależało, pewnobyś wszystko mu opowiedział.
— Powiedziałbym... tak... ale tylko dlatego, że wiem, iż on i tak prawdę odkryje... co będzie rzeczą gorszą niż gdybyśmy mu wszystko powiedzieli.
— Czemuż więc nie powiesz mu o tem? Znowu pewno wyjedziesz z tem „śpiącem lichem“.
— Moja droga — odrzekł Jolyon — doprawdy za nic w świecie nie chciałbym sprzęciwiać się instynktowi Ireny. To przecie jej syn.
— I twój! — krzyknęła Juna.
— Czemże jest instynkt mężczyzny w porównaniu z instynktem macierzyńskim?
— No, ale to wielka słabość z twej strony.
— Pewnie, pewnie — odrzekł Jon.
Było to wszystko, co zdobyła od niego, jednakże sprawa ta nie przestała jątrzyć jej myśli. Nie mogła znosić śpiącego licha. Budził się i zrywał w niej jakiś nieuświadomiony jeszcze popęd, by pchnąć całą sprawę ku ostatecznemu rozstrzygnięciu. Jon powinien był dowiedzieć się wszystkiego, żeby uczucie jego mogło bądź zwarzyć się w pączku, bądź też rozkwitnąć naprzekór wszystkiemu, co niegdyś było, i dojść do owocowania.
Postanowiła zobaczyć się z Fleur i wydać wyrok samodzielny. Gdy Juna coś postanowiła, delikatność stawała się rzeczą mniejszej wagi. Ostatecznie zresztą była kuzynką Soamesa i oboje interesowali się obrazami. Postanowiła zatem, że pójdzie i namówi go, by kupił jakie dzieło Pawła Posta, a może i jaką rzeźbę Borysa