Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Fleur, wychyliwszy się z okna, słyszała stłumiony głos zegaru, wybijającego w hallu godzinę dwunastą, słyszała cichuśki plusk ryby, nagły szmer listków osinowych w przelotach wietrzyka ciągnącego wzdłuż rzeki, odległy turkot nocnego pociągu a od czasu do czasu różne inne głosy, których niepodobna określić w ciemności — niewyraźne uzewnętrznienia wzruszeń jakiegoś człowieka, zwierzęcia, ptaka lub maszyny, a może jakichś zmarłych Forsytów, Dartie’ch, Cardiganów, urządzających sobie nocne przechadzki w krainę, która kiedyś była miłą ich wcielonym duchom. Atoli Fleur nie zważała na te głosy; jej dusza, daleka od tego, by miała wychodzić z ciała, na chyżych skrzydłach leciała od wagonu kolejowego do kwietnego żywopłotu, rwąc się do Jona, odtwarzając sobie jego obraz, dla niej zabroniony, i dźwięk jego głosu, który dla niej był tabu. Marszczyła nosek, wywąchując z woni nocy ponadrzecznej ową chwilę, gdy ręka Jona przesunęła się między kwiatami a jej policzkiem. Długo w swym „fantastycznym“ stroju wychylała się przez okno, skwapliwa przypalić sobie skrzydła przy świeczce życia; tymczasem o jej policzki ocierały się ćmy, pielgrzymujące do lampki na toaletce i snadź nie wiedzące, że w domu Forsyte’a niema odsłoniętego płomienia. Wkońcu jednak i ona poczuła senność... i zapomniawszy o dzwonkach, cofnęła się szybko w głąb pokoju.
Soames, również nie mogąc oka zmrużyć, słyszał przez otwarte okno swego pokoju — przylegającego do pokoju Ąnetki, — słaby i cieniuchny podźwięk, jakby otrzęsionego pyłu gwiezdnego łub rosy opadającej z kwiatów... jeżeli jest rzeczą możliwą słyszeć takie głosy.
— Kaprys! — pomyślał. — Nie mogę nic powiedzieć. Ona jest uparta... Cóż mam począć?... — Fleur!...
I długo przez tę „małą“ noc gubił się w rozmyślaniach.