Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie! — odrzekł Soames — to nie kaprys!
I rozdarł rzecz trzymaną w ręku.
— Masz rację, córuchno! Ja go też nie lubię!
— Spojrzyj! — szepnęła Fleur. — On tam idzie! Nie lubię jego trzewików; nie wydają żadnego szelestu.
W dole, przy świetle gasnącego dnia, przechadzał się Prosper Profond, trzymając ręce w kieszeniach i pogwizdując sobie pod nosem; naraz stanął i spojrzał na niebo, jakgdyby mówił:
— Nie mam wielkiego mniemania o tym małym księżycu.
Fleur cofnęła się.
— Czy nie jest to duży kot? — szepnęła, a ostry stuk kul bilardowych wzmógł się znowu, jakgdyby Jack Cardigan osłonił kota, księżyc, kaprys i tragedją jednem tylko hasłem: „Do czerwonej!“
Monsieur Profond znów zaczął się przechadzać, nucąc sobie pod nosem uprzykrzoną cichą melodję. Jakaż to była arja? Aha, z „Rigoletta“: „Donna è mobile.“ Właśnie to, co brzmiało mu w myślach! Ścisnęła ramię ojca.
— Czatuje! — mruknęła, gdy Profond skręcał koło węgła domu. Było to właśnie po owym pełnym rozczarowaniu momencie, który oddziela dzień od nocy — w powietrzu było cicho, tęskno i zaciszne, woń głogów i bzów pełzła po brzegach rzeki. Czarny kos wyleciał nagle z gąszczy... Jon pewno w tej chwili jest już w Londynie; może idzie przez park, mija Serpentynę, a myśli o niej!
Cichy głos jakiś kazał jej zwrócić oczy w inną stronę. Ojciec znów darł papier trzymany w ręku; Fleur dostrzegła, że był to czek.
— Nie sprzedam mu mego Gauguin’a — ozwał się Soames. — Nie wiem, co Imogena i twoja ciotka widzą w tym człowieku!
— Albo mama...