Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

on tu marnował ostatnią chwilę, Kiedy mógł ją jeszcze oglądać!
Ruszył ku furtce. Szła raźnie, następując na pięty rozhasanej dziatwie. Odwróciła głowę i spostrzegł, że rzuciła mu małe przelotne skinienie; potem znów przyśpieszyła kroku, aż znikła z oczu Jona, przesłonięta sznurem owej rodzinnej gromadki.
Z nieopanowanym pośpiechem popędził nazad ku stacji; gnały go słowa jakiejś żartobliwej piosenki, która nagle teraz mu się przypomniała:

W Paddington jęczą, że aż w uszach wierci —
On jęknął tak jak jęczą tam przy czyjejś śmierci...

Przez całą drogę do Londynu, a stamtąd do Wansdon siedział z „Sercem tropu“ na kolanach, układając w głowie poemat tak pełny wzruszeń, że na nie zaprawdę nie stałoby rymów.

ROZDZIAŁ XII
KAPRYS

Fleur mknęła szybko. Czuła potrzebę gwałtownego ruchu, pozatem była spóźniona i z chwilą przybycia muskała się zdobyć na wszelkie fortele. Minęła wyspy, stację i hotel, i właśnie miała wziąć przewoźnika, któryby ją przewiózł przez rzekę, gdy ujrzała łódkę, w której stał młody mężczyzna, trzymając się zarośli.
— Panno Forsyte — ozwał się ten człowiek — proszę pozwolić, bym panią przewiózł.
Przybyłem tu umyślnie! Spojrzała na niego, serdecznie zdumiona.
— Wszystko zgoła naturalne. Byłem właśnie na herbacie u państwa i przyszło mi na myśl, że winienem oszczędzić pani nieco fatygi. Wypadło mi nawet po drodze, bo właśnie wracam do Pangbourne. Nazywam się Mont. Widziałem panią w galerji obrazów... może pani sobie