Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Fleur ukryła się za „Zwierciadło kobiety“. Jon poszedł w jej ślady, czyniąc to samo z „Rolnikiem“. Pociąg ruszył. Fleur upuściła „Zwierciadło kobiety“ i pochyliła się wprzód.
— No i cóż? — spytała.
Zdawało mi się, jakoby to trwało piętnaście dni. Skinęła głową, a twarz Jona rozjaśniła się odrazu.
— Nie rób takich min! — mruknęła Fleur i naraz wybuchnęła śmiechem. Zabolało go to. Jakże miał mieć naturalną minę, gdy mu nad głową wisiały Włochy? Pierwotnie zamierzał oznajmić to jej nieznacznie, spokojnie, jednakże teraz wyrwało mu się bezwiednie:
— Chcą, żebym pojechał z matką na dwa miesiące do Włoch.
Fleur przymknęła powieki, pobladła nieco i przygryzła wargi.
— Och! — powiedziała jedynie, ale w tem słóweczku mieściło się wszystko. To „och!“ było jak w szermierce szybkie cofnięcie przegubu celem przysposobienia się do zadania ciosu. Cios padł.
— Musisz jechać!
— Jechać? — spytał Jon zdławionym głosem.
— Nie inaczej.
— Ale... dwa miesiące... to okropność!
— Nie — odpowiedziała Fleur — tylko sześć tygodni. Przez ten czas zapomnisz o mnie. Spotkamy się w Galerji Narodowej nazajutrz po twoim przyjeździe.
Jon zaśmiał się.
— Ale gdybyś to ty tak o mnu zapomniała — mruknął głosem stłumionym przez hałas pociągu.
Fleur potrząsnęła głową.
— Jeszcze jedna bestja... zaczął zrzędzić Jon półgłosem.
Trąciła go nogą.