Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

byśmy całemu światu nasze dzieje; natomiast potykamy się, gdy idzie o rodzonego syna.
— Nigdyśmy się o to nie troszczyli, czy świat nas pochwali czy zgani.
— Jon pewnoby nas nie zganił!
— Ach tak, Jolyonie. On jest zakochany, czaję, że jest zakochany! I gotów powiedzieć: „Moja matka kiedyś wyszła zamąż, nie kochając! Jakże mogła to uczynić!“ Wyda mu się to zbrodnią! Bo też nią było!
Jolyon ujął ją za rękę i oz wał się z kwaśnym uśmiechem:
— Ach, czemuż to urodziliśmy się młodymi! Gdybyśmy się urodzili starymi i stawali się z każdym rokiem coraz młodsi, rozumielibyśmy bieg wszelkiej sprawy i pozbylibyśmy się tej przeklętej niewyrozumiałości! Ale trzeba ci wiedzieć, że jeżeli chłopak naprawdę się zakochał, to nie zapomni, nawet gdyby wyjechał do Włoch!... Jesteśmy gatunkiem upartym i dociekliwym, to też on instynktem wyczuje, czemu go tam wyprawiamy. Nic go nie wyleczy naprawdę, jak tylko wstrząs wywołany nagłem wyznaniem mu całej prawdy.
— Jednakże pozwól, że spróbuję...
Jolyon stał przez chwilę, nie mówiąc ani słowa. Znalazłszy się między doraźnem złem, jakiem był ból trwożnego wyjawienia tajemnicy, a rozległem morzem, jakiem był smutek z dwumiesięcznego rozstania z żoną, w skrytości ducha opowiadał się za złem doraźnem; atoli gdy ona wołała przestwór morza, tedy musiał się z tem pogodzić. Koniec końców, miało to być przysposobieniem do tego odjazdu, po którym już nigdy nie nastąpi powrót... Ująwszy żonę w ramiona, pocałował ją w oczy i rzekł:
— Jak sobie życzysz, moja droga.