Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I nadstawiła policzek — pulchny i gorący — który on skwapliwie ucałował, uniesiony szczęścia zachwytem.
— A teraz pamiętaj, żeśmy zgubili drogę... o ile możesz, zdaj to na mnie. Chcę się trochę pozłościć na ciebie; tak będzie bezpieczniej; spróbuj i ty podąsać się na mnie!
Jon potrząsnął głową.
— To niemożliwe!
— Zrób mi tę przyjemność. Tylko do piątej godziny.
— Każdy z łatwością na tem się pozna! — rzekł Jon posępnie.
— No, staraj się wywiązać z tego jak najlepiej. Patrz! Już ich tam widać! Machaj kapeluszem! Ach, tyś nie wziął kapelusza. W takim razie ja na nich krzyknę! Odsuń się trochę ode mnie i miej głupią minę.
W pięć minut później, wchodząc do domu i starając się przybrać jak najgłupszą minę, Jon posłyszał w jadalnym pokoju wyraźny głos Fleur:
— Och! Jestem głodna jak pies! Ten chłopak to dureń skończony! Niby to ma być gospodarzem... a gubi drogę!

ROZDZIAŁ IX
GOYA

Było już po drugiem śniadaniu, więc Soames udał się do swej galęrji obrazów, w domu koło Mapledurham. Miał dziś, jak się wyrażała Anetka, „jakieś zmartwienie“. Fleur jeszcze nie powróciła do domu. Spodziewał się jej w środę; przyszedł od niej telegram, że przyjdzie w piątek; w piątek znowu depeszowała, że będzie w niedzielę popołudniu... a tymczasem bawiła tu jej ciotka, jej kuzynostwo Cardiganowie, ten drab Profond — wszyscy splaśnięci, jak naleśniki, wskutek braku jej towarzystwa.