Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jon cofnął rękę, ale widząc, że Fleur się roześmiała, powtórzył znów poprzedni manewr ramieniem. Fleur zaczęła śpiewać:

Któż ze mną będzie jechał rad

przez wielkie, jasne błonia?

Kto konno za mną pomknie w świat?...

— Śpiewaj, Jonie!
Jon zaczął śpiewać. Przyłączyły się do nich skowronki, beczenie owiec, idących na paszę i poranny dźwięk sygnaturki hen daleko w Steyning. Przechodzili z melodji w melodję, aż wkońcu Fleur przerwała te śpiewy:
— Na miłość Boską! znów jestem głodna!
— Och, jakże mi przykro!
Obejrzała się, przypatrując się jego twarzy.
— Jon, jesteś kochanym chłopakiem!
I przycisnęła jego rękę do swej piersi. Jon omal nie zataczał się z radości. Oderwało ich od siebie białe psisko w żółte łaty, które gnało zawzięcie za zającem. Przyglądali się tej pogoni, póki oba zwierzaki nie zniknęły za stokiem, a wtedy Fleur ozwała się z westchnieniem:
— Dzięki Bogu, on nigdy go nie złapie! Która godzina? Mój zegarek stoi; oddawna go nie nakręcam.
Jon spojrzał na zegarek.
— Na Jowisza! — zawołał. — Mój też stanął!
Ruszyli w dalszą drogę, ale już trzymając się bez przerwy za ręce.
— Jeżeli trawa jest sucha — ozwała się Fleur — to posiedzimy jeszcze przez pół minuty.
Jon zdjął marynarkę; usiedli na niej oboje.
— Powąchaj! Macierzanka!
Siedzieli parę minut w milczeniu, przyczem on znów obejmował ramieniem jej kibić.obejmował ramieniem jej kibić.