Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

którego pewien farmer z jej sąsiedztwa trzymał na łańcuchu koło kurnika, zarówno w pogodę jak i słotę, tak iż nieborak wkońcu niemal ochrypł ze szczekania.
— A najgorsze — dodała popędliwie — to, że jeżeli taki biedak nie szczeka na każdego przechodnia, to nie chcą go trzymać. Doprawdy sądzę, że ludzie to przewrotne zwierzaki!... Ja wypuściłam go dwa razy podstępem; on za każdym razem omal że mnie nie pokąsał, a potem poprostu szalał z radości; jednakże zawsze wkońcu pobiegł zpowrotem do domu, a tam go znów wzięto na łańcuch! Gdyby to ode mnie zależało, zakułabym samego owego gospodarza. — (Jon widział, iż błysły jej oczy i ząbki). — Wypaliłabym mu na czole słowo „bydlę“. Toby go nauczyło!
Jon przyznał, że byłoby to doskonaleni lekarstwem.
— Poczucie prawa własności, wkorzenione w tych ludzi — oświadczył — sprawia, iż przykuwają różne istoty łańcuchem. Ostatnie pokolenie nie myślało o niczem, jak tylko o prawie własności; dlatego to właśnie wybuchła wojna!
— Och! — ozwała się Fleur. — Nigdy mi to nie przyszło do głowy. Twoja rodzina wiodła z moją rodzimą spór majątkowy. I ostatecznie wszyscy zdobyliśmy majątek — przynajmniej przypuszczam, że twoja rodzina leż.
— O tak, na szczęście; nie sądzę, żebym miał zdolności do — robienia pieniędzy.
— Gdybyś je miał, pewnobym cię nie lubiła.
Jon drżącym ruchem wsunął rękę pod jej ramię.
Fleur zapatrzyła się przed siebie i zanuciła:

Jon, Jon, Jon! Od pługów i bron!
Ukradł prosię, uciekł won!

Ramię Jona objęło jej kibić.
— To trochę obcesowo! — rzekła Fleur chłodno — czy ty tak często robisz?