Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To też w upojnem jakiemś odurzeniu pochylił się nad jej ręką i stał się bardziej milczący niż grób. Przychodziło mu to łatwiej niż mowa. Pewnego razu w latach swych wcześniejszych, przyłapany na czytaniu przy świetle lampki nocnej, tłumaczył się ni w pięć ni dziewięć:
— Ja tylko przewracałem kartki, mamusiu.
Na co odpowiedziała mu matka:
— Jonie, nie używaj nigdy podobnych wykrętów, bo, sądząc po twej twarzy, nikt nie zdoła ci uwierzyć.
Te słowa matki podważyły w nim raz na zawsze pewność siebie, potrzebną do tego, by kłamstwo mogło dopiąć swego celu. Przysłuchiwał się więc rzucanym przez Fleur wartkim i entuzjastycznym aluzjom do panującej wszędzie radości, częstował ją zawzięcie konfiturami i ptysiami i pożegnał się z nią przy pierwszej nadarzonej sposobności. Powiadają, że ludzie cierpiący na delirium tremens widzą jakiś stały przedmiot, nadzwyczaj ciemnej barwy, który raptownie zmienia wygląd swój i położenie. Jon widział taki stały przedmiot; ten przedmiot miał ciemne oczy i w ciemny odcień wpadające włosy i czasami zmieniał położenie, lecz w kształcie pozostawał niezmienny. Świadomość, że pomiędzy nim a tym przedmiotem istnieje już tajne porozumienie (jakkolwiek trudne do zrozumienia) przenikała go niepojętym dreszczem. Przejęty gorączkowem oczekiwaniem, zabrał się do przepisywania swego poematu — którego, rzecz prosta, nigdy nie ośmieliłby się jej pokazać, — gdy naraz poderwał go z miejsca tętent kopyt końskich. Wychyliwszy się z okna, ujrzał Fleur odjeżdżającą konno w towarzystwie Vala. Było rzeczą zrozumiałą, że nie traciła czasu; jednakże widok ten napełnił go smutkiem, że oto on sam czas ten marnuje. Gdyby nie był uciekł za pierwszym porywem nieśmiałości, pewnoby i jego zaproszono na tę przejażdżkę... Siedział tak na oknie, patrząc, jak tamci oboje znikli, potem uka-