Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jon westchnął.
— Ach, Jolly! Nie idzie mi to jakoś!
— Spróbuj! Ja próbowałam w twoim wieku.
— Próbowałaś? Mama też mówi: „próbuj“, ale ja tak jakoś nie mam do tego śmiałości! Czy mogłabyś mi pokazać któryś ze swych utworów?
— Mój drogi — mruknęła Holly — jestem zamężna od dziewiętnastego roku życia... a wiersze pisałam wtedy, gdym się dopiero wybierała zamąż.
— Aha! — ozwał się Jon, mieniąc się na twarzy; Holly dostrzegła, że policzek jego przybrał czarujące kolorki. Czyżby więc Jon był już „ruszony wiatrem“, jak się wyrażał Val? Już? tak prędko? Jeżeli tak, to nawet lepiej się składa... bo nie będzie zwracał uwagi na Fleur. Zresztą, w poniedziałek miał rozpocząć praktykę gospodarską. Na myśl o tem uśmiechnęła się. Czy to jeszcze Burns chodził za pługiem, czy tylko Piotr Oracz? Niemal każdy młody mężczyzna (oraz większość młodych kobiet) czasów dzisiejszych uchodził w jej oczach za poetę. Do takiego wniosku doprowadziła ją obfitość zbiorków poetyckich, przeczytanych w Afryce Południowej, a nadsyłanych tam przez f. Hatchus & Bumphards; były tam rzeczy wcale — o wcale dobre! — o wiele lepsze niż sama pisała przed laty! Ale bo też od onego czasu poezja naprawdę poczęła mknąć pędem naprzód... razem z samochodami.
Po kolacji nastąpiła jeszcze jedna dłuższa pogawędka w hallu, przy kominku oświeconym blaskami gorejących głowni — poczem, poza pewnemi szczegółami większej wagi, niewiele już, zdaje się, pozostało kwestyj potrzebnych do zupełnego poznania Jona. Holly pożegnała się z nim u drzwi jego sypialni, zbadawszy wpierw naocznie — i to aż dwa razy — czy ma wszystko, co mu było potrzebne. Rozstając się z nim. miała tą pewność, że będzie go kochała i że Val też go polubi.