Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

garnęli dla siebie dwa inne skróty: Jo i Jolly. Trzeba nadmienić, że mały Jon czynił co było w jego mocy, by przełamać umowę, wymawiając swe imię najpierw Jhon, później zaś John; brzmienie Jon przyswoił sobie dopiero wówczas, gdy ojciec wytłumaczył mu niezbędną tego konieczność.
Ojciec ten dotąd posiadał tylko część jego serca — część niezajętą jeszcze przez lokajczyka Boba, co grywał na harmonji, i przez niańkę, zwaną „Da“, co w niedzielę i święta nosiła fioletową suknię, a w życiu prywatnem, jakie dopadkami prowadzą i słudzy domowi, nosiła dostojne nazwisko Spraggins. Matka ukazywała się chłopakowi jedynie na podobieństwo zjawy sennej — owiewając go rozkosznym zapachem, gładząc mu główkę przed samem zaśnięciem, a czasami przycinając mu włoski o złoto-bronzowym kolorze. Gdy sobie rozbił czoło o piec w dziecinnym pokoju, przyszła zatamować krew płynącą; gdy dręczyły go zmory, siadała na jego łóżku i przytulała jego główkę do swej szyi. Była bardzo miła, ale daleka — ponieważ „Da“ była tak bliska, a w sercu mężczyzny trudno naraz pomieścić więcej niż jedną kobietę. Z ojcem, trzeba przyznać, łączyły go też węzły szczególnej wspólnoty — mianowicie mały Jon roił sobie, że, gdy podrośnie, zostanie również malarzem, z tą tylko maleńką różnicą, iż nie będzie malował obrazów, jak ojciec, ale ściany i sufity, stojąc na desce pomiędzy dwiema drabinami, przepasany zapaćkanym fartuchem i owiany miłym zapachem świeżego bielidła... Poza tem ojciec brał go z sobą do Richmond Park’u, gdzie chłopak mógł jeździć na kucyku, zwanym — dla swej maści — Myszką.
Mały Jon urodził się, jak to mówią w Anglji, z „srebrną łyżką w buzi“ — może trochę za wielką i zbyt wygiętą. Nie zdarzyło mu się słyszeć, by ojciec lub matka odzywali się tonem gniewnym wzajem do siebie, do siebie