Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się przez wachlarzowe okno ponad drzwiami. Stareńki domek! Mauzoleum!
I obróciwszy się na pięcie, wyszedł na ulicę, niebawem zaś dopadł pociągu.

ROZDZIAŁ V
RODZINNE WRZOSY
„W ojczystych wrzosach stanął stopą,
A imię jego Val Dartie...“

W takim to mniej więcej nastroju wyruszał wczesnym rankiem tegoż czwartku Val Dartie (czterdziestkę już sobie liczący) ze starego dworku w północnej połaci Łęgów Sussex’kich, stanowiącego jego siedzibę. Celem jego wyprawy było Newmarket, gdzie nie zdarzyło mu się być od jesieni r. 1899, kiedy to wykradł się z Oxfordu do Cambridgeshire. W drzwiach przystanął, ażeby ucałować żonę i wetknąć w kieszeń marynarki manierkę z portwajnem.
— Nie forsuj nogi, Val, i nie hulaj za bardzo!
Gdy przycisnęła się do jego piersi i spojrzała mu w oczy, Val czuł, że nie ma potrzeby obawiać się o jego nogę ani też o jego kieszeń. Postanowił sobie, iż będzie zachowywał się przyzwoicie; Holly miała zawsze rację — leżało to już w jej naturze. Nie wydawało mu się rzeczą tak osobliwą, jakby to się wydać mogło komu innemu, że on — jako Dartie przynajmniej w połowie — był tak przykładnie wierny swej siostrze ciotecznej w ciągu dwudziestu lat od czasu, jak ją w tak romantyczny sposób poślubił jeszcze za wojny burskiej — — W tem wszystkiem nie odczuwał ani cienia bądź nudy bądź ofiary — Holly bowiem była tak skwapliwa, tak nieco zawsze nieśmiała wobec jego humorów. Ze względu na swe kuzynostwo postanowili (raczej Holly posta-