Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się aż do obniesienia pierwszego dania i wówczas jednak przeplatane bywa krótkiemi jeno pytaniami, uwagami i odpowiedziami.
— Tym znów zapadł na zdrowiu.
— Niewiadomo, co mu jest? — Nie, doktór nie umie określić.
— Czy Anna nie zejdzie dzisiaj? Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa — nie!
— Kto cię leczy, Fanny?
— Doktór Stabbs.
— Co?! Stabbs?! Ten konował!
— Co się dzieje z Winifrydą?
— Ma za dużo dzieci. Już czwórkę!
— Dlatego wychudła jak szczapa!
— Ile płacisz za to sherry, Swithinie? Trochę za cierpkie jak na mój gust.
Przy drugim kieliszku szampana zapanowuje powszechne ożywienie, ujawniające się w skłóconym szmerze głosów, z pośród których wyłania się chwilami tok długiego opowiadania Jamesa, przeciągającego się nieraz aż poprzez moment najwyższego napięcia uroczystości familijnego obiadu w rodzie Forsytów. Momentem tym jest podanie „combra jagnięcego“.
Bez tego dania nie może odbyć się żaden obiad w rodzie Forsytów. W soczystej solidności tego pieczystego jest coś, co szczególnie odpowiada gustom ludzi „na pewnem stanowisku“. Jest pożywne i smaczne; to rodzaj potrawy, której jedzenia nie zapomina się. Ma przeszłość i przyszłość, niby depozyt złożony w banku; jest czemś, co nada je się jako przedmiot dyskusji.
Każda odnoga rodźmy uparcie przywiązana była do poszczególnego miejsca pochodzenia jagniąt. Stary Jolyon przysięgał na Dartmoor, James na Welsh, Swithin na Southdown, Mikołaj utrzymywał, że najlepsze są na Nowej Zelandji. Co się tyczy „oryginała“ Rogera, musiał