Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mieszkającego w ciaśniejszych ramach, tem bardziej więc wydawało mu się to wszystko godnem ironji.
W wielkim swoim fotelu poręczowym siedział stary Jolyon Forsyte, głowa rodu, klanu i wierzeń, z siwą głową i sklepionem kopulasto czołem, przedstawiciel umiarkowania i ładu, czciciel własności. Najbardziej samotny starzec, jaki istnieć mógł w całym Londynie.
Siedział tak wpośród ponurego przepychu komnaty, jako igraszka w rękach wielkich potęg, niedbających o względy rodu, klanu czy wierzeń, i wiodących nieubłaganie ku nieuniknionemu końcowi. W tej właśnie postaci ujawnił się obraz ojca wpatrzonym w niego bezstronnie oczom syna.
Biedne, stare ojczysko! Takim więc był koniec, do którego zmierzał, takim cel, w imię którego poświęci! tak wspaniałomyślną powściągliwość całego życia?! Coraz większe starzenie się, w coraz większem osamotnieniu, z nieukojoną tęsknotą za żywą duszą, z którą mógłby zamienić słowo.
Teraz zkolei przyjrzał się stary Jolyon synowi. Chciał pomówić z nim o wielu rzeczach, o których nie miał z kim mówić w ciągu tylu lat. Niepodobieństwem było poważnie wpoić w Junę przekonanie, że posiadłość w dzielnicy Soho musi wzrastać w cenie; nie mógł powierzyć jej swojego niepokoju z powodu niepojętego milczenia Pippina, naczelnego dyrektora Nowej Spółki, eksploatującej kopalnie węgla, której prezesem był przez tak długi czas; nie mógł zwierzyć jej się z obaw swoich, związanych ze stałym spadkiem wartości udziałów pewnego koncernu amerykańskiego, ani nawet dyskutować z nią w jaki sposób, drogą specjalnego rozporządzenia swoim majątkiem, zdoła ustrzec swoich sukcesorów od zapłacenia kolosalnego podatku spadkowego, jaki obciążyłby ich po jego śmierci. Wreszcie, w miarę popijanej filiżanki herbaty, którą zdawał się mieszać automatycznie,