Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Myśl ta naprowadziła go wszelako na splot dziwnie oderwanych, tak mało cechujących członków rodu Forsytów, refleksyj, w których snuciu tkwiła poczęści tajemnica jego przewagi nad nimi wszystkimi. Jakiemi drobinami są ludzie! Ile tych drobin! Co się z niemi wszystkiemi stanie?
Potknął się, wysiadając z dorożki, zapłacił woźnicy ściśle bez napiwku, ile się należało, poszedł w kierunku kasy, aby kupić bilet i stał z portmonetką w ręce — nie uznawał zwyczaju młodych ludzi obecnego pokolenia, lubiących nosić pieniądze po kieszeniach „luzem“. Kasjer wychylił się z budy, niby warujący stary pies.
— O, zawołał ze zdumieniem — to pan Jolyon Forsyte! Nie mylę się! Jak mi Bóg miły! Nie widziałem już łaskawego pana od lat! Drogi, szanowny panie! Inne były dawniej czasy! Tak, tak, pan szanowny, i pański brat, i pan Traquair z sali licytacyjnej, i pan Mikołaj Treftry — abonowaliście zawsze po sześć, siedem krzeseł u nas co sezon. Jakże zdrowie pańskie? Nie młodniejemy, nie, nie!...
Czerstwa twarz starego Jolyona okryła się ciemniejszym jeszcze rumieńcem; zapłacił swoją gwineję. Nie zapomniano go więc! Wszedł do sali teatralnej równocześnie z rozpoczęciem uwertury, jak stary koń bojowy na sygnał do ataku.
Spłaszczywszy swój szapoklak, usiadł, ściągnął, i starannie złożył jak to czynił ongiś, lawendowego koloru rękawiczki i przyłożył do oczu lornetkę, żeby rozejrzeć się po sali. Odjąwszy ją wreszcie i opuściwszy na złożony szapoklak, utkwił wzrok w kurtynę. Dotkliwiej niż kiedykolwiek poczuł, że skończyło się już dla niego wszystko. Gdzie się podziały wszystkie kobiety, wszystkie owe ładne kobiety, których tak tu było zawsze pełno? Co się stało z dawnem owem zamieraniem serca w oczekiwaniu pierwszych tonów którego z wielkich śpiewa-