Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozstanie to trwało dotychczas.
Swojego czasu zaproponował wypłacanie Jolyonowi juniorowi zmniejszonej, ale stałej pensji, propozycja jego została jednak odrzucona. Bodaj że odrzucenie to dotknęło go bardziej niż wszystko inne, pozbawiając go ostatniej możności wyładowywania w ten chociażby sposób swojego uczucia dla syna, starcząc za namacalny, nieodwołalny dowód ostatecznego zerwania, jakiem musiało być z konieczności podobne zrzeczenie się wszelkiej wspólnoty własności.
Obiad nie smakował Jolyonowi. Szampan wydal mu się cierpki; nie taki, jak Veuve Clicquot z dawnych dni!
Przy czarnej kawie przyszło mu na myśl pojechać na operę. Kazał sobie podać Times’a — nie uznawał innych dzienników — i przejrzał kolumnę widowisk na ten wieczór. Dawano „Fidelia“.
Chwała Bogu, że nie jedną z nowomodnych niemieckich pantomin zwarjowanego tego Wagnera.
Włożył dawny szapoklak operowy, który ze swojem splaszczonem przez użycie randem i wysokim kształtem starczył za żywy emblemat wspanialszej przeszłości; wciągnął na ręce parę lawendowego koloru rękawiczek, wydających mocny zapach rosyjskiego juchtu wskutek stałego przebywania w kieszeni w bezpośredniem sąsiedztwie skórzanej cygarniczki, i kazał sprowadzić dorożkę.
Powozik potoczył się wesoło po ulicach, których niezwykłe ożywienie uderzyło starca.
— Hotele muszą robić kolosalne obroty — pomyślał. Przed kilku laty nie było tutaj jeszcze ani jednego z wielkich tych gmachów hotelowych. Uśmiech zadowolenia błysnął na jego twarzy na wspomnienie o własności gruntowej, jaką posiadał w tej okolicy. Wartość jej podskoczyła niewątpliwie olbrzymio! Świetny interes!