Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stary Jolyon siedział bez ruchu, wpatrzony w ścianę; gdyby nie otwarte jego oczy, możnaby przypuścić, że śpi... Co za myśl, żeby ten szczeniak Soames śmiał dawać mu rady! Zawsze był szczeniakiem z tym swoim śmiesznie zadartym do góry nosem! Ale niezadługo będzie z niego podobno wielki posesjonat, osiadły we wspaniałej siedzibie wiejskiej! Posesjonat! Hm! hm!... Fakt, że potrafi wywęszyć wszędzie dobre kupno, jak jego ojciec; zimny, wyrachowany żebrak!
Jolyon podniósł się, zbliżył do szafki w kącie i zaczął systematycznie napełniać swoją cygarniczkę cygarami z świeżo nabytej paczki. Nie są nawet złe na tę cenę, niepodobna jednak dostać teraz prawdziwie dobrego cygara. Daleko obecnym wyrobom do dawnych „Superfinosów“ Hansona i Bridgers’a! To były cygara! Myśl ta, jak nieuchwytnie zalatujący zapach perfum, cofnęła go pamięcią wstecz do cudownych nocy w Richmond, gdzie po obiedzie siadywał na tarasie „Berła i Korony“ z cygarem w ustach w towarzystwie Mikołaja Treffry, Traquaire’a, Jacka Herringa i Antoniego Thornwarthy. Jak przednio smakowały wówczas cygara! Biedny stary Nick! — nie żyje! i Jack Herring — także! i Traquaire zginął przez tę swoją żonę, Thomworthy do niczego już, trzęsący się dziad... Nic dziwnego!... Przy jego apetycie!...
Z całej ówczesnej kompanj i pozostał on sam tylko: no i Swithin także. Ale co tu robić z taką baryłą? Trudno uwierzyć, że to tak dawno; on sam czuje się młodym jeszcze! Ze wszystkich myśli, jakie przechodziły mu przez głowę, kiedy tak stał, sortując cygara, ta była najprzykrzejsza, najbardziej gorzka. Pomimo białej swojej głowy i osamotnienia pozostał młodym, z sercem pełnem wciąż jeszcze iluzyj... A te popołudnia niedzielne, kiedy on i mały Jolyon włóczyli się po Spaniard’s Road, zapuszczając się aż do Highgate, do