Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/446

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z jednego na drugiego z wszystkich trzech siedzących w powozie Forsytów.
Stary Jolyon, przyglądając się ze swojego kąta, dostrzegł zmianę twarzy brata, na której zarysował się wyraz przykrej, bolesnej zadumy. Słowa inspektora wskrzesiły w istocie wszystkie wątpliwości i obawy Jamesa. Interesy w złym stanie... kwity zastawowe... przekroczony rachunek w banku! Słowa te, będące dla niego stałą, daleką zmorą w całem jego życiu, zdawały się nadawać upiorne cechy rzeczywistości podejrzeniu samobójstwa, którego za żadną wszelako cenę niewolno podtrzymywać. Usiłował wyczytać z oczu syna co o tem myśli, ale nieporuszony, ponury, sfinksowo milczący Soames nie odwzajemnił się ojcu spojrzeniem. W sercu starego Jolyona, przyglądającego się niemej tej grze, przeczuwającego łączący ojca i syna związek ku wzajemnej obronie, zbudziło się niepokonane pragnienie, aby własny jego syn znalazł się przy jego boku, jakgdyby te oględziny ciała zabitego były walką, do której, w przeciwnym razie, stanąć musiałby w pojedynkę przeciwko tamtym dwóm. Wciąż też kotłowała mu się po głowie myśl, w jaki sposób uniknąć wmieszania do całej tej sprawy imienia Juny. James ma syna, który służy mu za podporę. Dlaczegożby i on nie miał posłać po swojego Jo?
Wyjął z kieszeni notatnik i nakreślił na kartce ołówkiem:
„Przyjedź zaraz. Posyłam po ciebie powóz.“
Wysiadłszy z powozu, dał kartkę swojemu stangretowi, nakazawszy mu jechać co koń wyskoczy do Klubu syna i jeżeli zastanie go tam, oddać mu kartkę i sprowadzić go natychmiast. Jeżeli go tam jeszcze niema, ma zaczekać, aż przyjdzie.
Poszedł za innymi po schodach, opierając się na parasolu i stanął na chwilę aby odsapnąć.