Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystkich Forsytów, darzy życie gorzkiemi przejściami. Przypadkowy przechodzień, widząc ich bezpiecznie otulonych w płaszcze zamożności, wysokich stanowisk i wygód życiowych, nie może przypuścić nawet, jak beznadziejnie czarne cienie legły na ich drodze. W przedsieniu duszy każdego starca — nawet samego sir Waltera Benthama — raz jeden bodaj zjawiła się myśl o samobójstwie, stanęła na progu, czekając na możność wejścia do najtajniejszych głębi, powstrzymywana przed niem przypadkowem zrządzeniem trafu, mglistą obawą, promykiem bolesnej nadziei. Dla Forsytów szczególnie ciężkie jest ostateczne to wyzbycie się własności. O, jak bardzo ciężkie! Rzadko — nigdy bodaj — bywają oni w stanie zdobyć się na nie, a jednak, jak bliskimi niego bywali niejednokrotnie!
To samo stało się z Jamesem.
Wreszcie, wśród bezładnej plątaniny myśli swoich wybuchnął:
— Co też ty mówisz?!... Jakto?! Wczoraj dopiero czytałem w gazecie: „Przejechany podczas mgły.“ Nie wiedzieli jak się nazywa.
W zamroczeniu swojem zwracał się od jednego do drugiego, instynktownie zarazem przez cały czas odrzucając przypuszczenie samobójstwa. Nie miał odwagi spojrzeć w oczy podobnej myśli, tak bardzo sprzecznej z własnym jego interesem, z interesem jego syna, z interesem każdego Forsyta. Walczył z nią; i dzięki temu, że dusza jego przez cały czas nieświadomie odrzucała to, czego nie mogła uznać ze względu na własne swoje bezpieczeństwo, udało mu się stopniowo pokonać pierwotny swój strach. Tak, był to przypadek! Nie mogło być nic innego! Przypadek, wyraźnie przypadek!
Stary Jolyon przerwał mu brutalnie jego rozmyślanie.
— Zabity na miejscu. Leżał przez cały dzień wczorajszy w szpitalu. Nie znaleziono przy nim nic takiego,