Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żądaną cenę! Co ty o tem możesz wiedzieć?! Nie chcę chodzić do Soamesa. — Nie chcę mieć nic wspólnego z tym młokosem!
— Nie ma dziadunio wcale potrzeby; wystarczy pójść do stryja Jamesa. A jeżeli dziadunio nie może kupić domu, czy zechce zapłacić sumę zasądzoną od Bosinneya z wyroku? Wiem, że jest mu bardzo ciężko — przekonałam się o tem. Może dziadunio wypłacić ją z moich pieniędzy!
Złośliwy uśmiech zaiskrzył się w oczach Jolyona.
— Z twoich pieniędzy?! Dobry sposób! A co, jeśli wolno wiedzieć, poczniesz bez pieniędzy?!
Nie zdradzał się z tem jednak, że myśl wydarcia domu z rąk Jamesa i jego syna zagnieździła się na dobre w jego mózgu. Na Giełdzie forsytowskiej słyszał sporo komentarzy, niejedną nieco dwuznaczną pochwalę owego domu. Jest może „zbyt artystyczny“; naogół jednak piękna siedziba. Wydostanie z rąk „posesjonata“ własności do której przywiązywał on tak wielką wagę, byłoby osiągnięciem ostatecznego trymfu nad Jamesem, namacalnym dowodem, że zamierza uczynić „posesjonata“ z Jo, a tem samem przywrócić mu właściwe jego stanowisko i utrzymać go już na niem. Słuszna i sprawiedliwa kara dla tych wszystkich, którym przyjemnie było uważać jego syna za bezdomnego wyrzutka społeczeństwa!
Warto o tem pomyśleć! Warto! Może nie będzie mogło być o tem mowy; nie ma zamiaru płacić za dom bajońskich sum, jeżeli jednak okaże się to możliwem — cóż, może i gotów byłby!
I w jeszcze głębszych tajnikach duszy wiedział, że nie może odmówić dziewczynie.
Nie zdradził się z tem jednak. — Zastanowi się nad tem — powiedział do Juny.