Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/437

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stary Jolyon odetchnął z ulgą. Podniosła się i spojrzała na niego; taka drobna, wątła i młoda, a zarazem taka stanowcza i odważna. Zaniepokojony i zirytowany starzec nie mógł zastraszyć jej groźnym wyrazem swoich oczu. Doznał upokarzającego uczucia, że został pobity, że cugle wymknęły mu się z rąk, że jest stary i zmęczony.
— O — rzekł wreszcie — widzę, że napytasz sobie kiedyś grubej biedy. Zanadto jesteś samowolna we wszystkiem.
I, ulegając niespodzianemu nastrojowi filozofowania, dodał:
— Taką się urodziłaś i taką pozostaniesz aż do śmierci.
On, który w stosunkach handlowych, z członkami Zarządu, z wszelkiego gatunku Forsytami, z ludźmi, którzy nie mieli w sobie nic z Forsytów, zawsze umiał postawić na swojem i własną tylko rządził się wolą, ze smutkiem patrzył na nieugięty upór swojej wnuczki — wyczuwał bowiem w niej cechy, które nieświadomie podziwiał ponad wszystkie inne.
— Czy wiesz, co się święci, jak utrzymują ludzie? — zapytał cedząc wyrazy.
— Tak — i nie. Wiem — i nie wiem. — Nic mnie to zresztą nie obchodzi! — tupnęła nogą.
— Myślę — rzekł dziadek, spuszczając oczy — że trzymać się go będziesz i po jego śmierci nawet!
Po dłuższej chwili nieprzerwanego przez nią milczenia, dodał:
— Ale co się tyczy kupna domu, sama nie wiesz, co mówisz.
Juna zapewniła, że wie. Przedewszystkiem wie, że dziadek może sobie pozwolić na kupienie go, o ile zechce. Wie też, że jeśli zgodzi się zapłacić żądaną cenę, może go dostać.