Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że ktoś jej się przygląda. Odwróciła się i w obramowaniu otwartych drzwi ujrzała Irenę.
Obie stały przez chwilę, wyłupiając wzajem na siebie oczy w milczeniu, poczem Juna pierwsza postąpiła parę kroków naprzód i wyciągnęła do tamtej rękę. Irena nie ujęła jej.
Wobec tej odmowy cofnęła Juna swoją. Oczy jej strzeliły gniewem; czekała, aby Irena przemówiła pierwsza i, czekając tak, żądnie wchłaniała oczami z niesamowitą pasją zazdrości, podejrzeń i zaciekawienia każdy szczegół twarzy dawnej przyjaciółki, jej ubrania i całej postaci.
Irena otulona była w szare futrzane okrycie; podróżna czapeczka odsłaniała ponad czołem promień złotych jej włosów; w obramowaniu miękkiej puszystości futrzanego kołnierza zaznaczała się bardziej jeszcze uderzająco dziecięcia drobność szczupłej jej twarzy.
W przeciwieństwie do policzków Juny nie zdradzały policzki Ireny ani śladu krwi krążącej pod niemi. Były alabastrowo białe, ściągnięte, jakgdyby z zimna. Oczy podkrążone były ciemnemi sińcami. W jednej ręce trzymała bukiecik fijołków.
Bez cienia uśmiechu patrzyła na Junę; wielkie ciemne oczy, utkwione w dziewczynie, pociągnęły ją, pomimo jej oburzenia i gniewu, cieniem dawnego ich dla niej uroku.
Wreszcie przemówiła Juna pierwsza.
— W jakim celu tu przyszłaś? — Ale uczucie, że jej samej zadać można to pytanie, kazało jej wnet dodać: — Potworna ta sprawa. Przyszłam mu powiedzieć, że przegrał ją.
Irena milczała w dalszym ciągu, nie spuszczała tylko oczu z twarzy Juny.
— Nie stój tu, jakgdybyś była figurą wyciosaną z kamienia! — zawołała wreszcie dziewczyna.