Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ II.
STARY JOLYON IDZIE NA OPERĘ

O piątej po południu następnego dnia siedział stary Jolyon sam z cygarem w ustach, mając na stoliku przed sobą filiżankę herbaty. Był zmęczony, zasnął też, nie zdążywszy nawet wypalić do końca cygara. Mucha usiadła mu na włosach, oddychał chrapliwie wśród usypiającej ciszy, jego górna warga pod siwym wąsem odymała się i wciągała zpowrotem powietrze. Cygaro wypadło z pomiędzy palców żylastej, pomarszczonej ręki i dopaliło się samo na pustem palenisku kominka.
Ponury mały gabinet z kolorowemi szybami okiennemi, wstawionemi celem odgrodzenia się od widoku ulicy, zapełniony był masywnemi rzeźbionemi mahoniowemi meblami z zielonem aksamitnem pokryciem. O garniturze tym mawiał zazwyczaj stary Jolyon:
— Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby mi grubo kiedyś za niego zapłacili!
Miło mu było pomyśleć, że w przyszłości będzie mógł zarobić na rzeczach, które nabył ongi znacznie taniej.
W mrocznej, soczyście brunatnej atmosferze, właściwej tylnym pokojom siedziby Forsytów, rembrandtowski efekt jego wielkiej głowy uwieńczonej grzywą siwych włosów i odrzynającej się od oparcia wysokiego poręczowego fotela, psuł wąs, nadający jego twarzy marsowy poniekąd wygląd. Stary zegar, który wisiał tu zawsze przed jego ślubem jeszcze, zatem od czterdziestu bezmała lat, zaznaczał cykaniem swojem żałosne wspomnienia sekund, ulatujących nazawsze od jego starego właściciela.
Nie dbał nigdy o ten pokój, do którego bardzo rzadko wchodził, chyba po to tylko, aby wyjąć cygaro z japońskiej szafeczki w rogu. Teraz zkolei mści się na nim pokój za to zaniedbanie.