Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po długiej pauzie, podczas której stał niespokojnie wpatrzony w ogień kominka, dodał:
— Nie było go w sądzie — dlaczego?
Rozległy się kroki. W tylnym salonie ukazała się przysadzista postać męska z ogorzałą, tchnącą zdrowiem twarzą. Wskazujący palec podniesionej jego ręki odcinał się białą plamą od czerni jego surduta. Głos, jakim przemówił, brzmiał opryskliwie.
— To ty, Jamesie?! — rzekł. — Nie mogę — nie mogę zostać. — I, odwróciwszy się na pięcie, wyszedł.
Był to Tym.
James podniósł się z krzesła. — Widzicie, widzicie! — wykrztusił — wiedziałem, że coś nie jest w po... Zachłysnął się i umilkł, patrząc bezmyślnie przed siebie, jakgdyby ujrzał znak złowróżbny.

ROZDZIAŁ VI.
NOWINA SOAMESA

Po wyjściu z gmachu Sądu nie udał się Soames wprost do domu. Nie czuł się usposobionym do pójścia do City; pociągnięty w swoim tryumfie potrzebą współczucia, i on także skierował kroki swoje, pieszo jednak i powoli, do domu Tyma na Bayswater-Road.
Ojciec jego wyszedł właśnie przed chwilą; pani Smallowa i ciotka Hester, którym wiadomy już był przebieg sprawy i jej ostateczny wynik, serdecznie go powitały. Pewne były, że musi być głodny po całej tej przeprawie z zeznawaniem. Smither upiecze mu świeżą porcję grzanek, drogi jego ojciec zjadł wszystkie, jakie były. Niech wygodnie wyciągnie nogi na sofie; zaraz każą mu przynieść kieliszek śliwowicy. To takie wzmacniające.
Swithin był wciąż jeszcze obecny; zasiedział się dłużej niż zazwyczaj. Na propozycję śliwowicy żachnął się nie-