Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/382

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stawienia raz jeszcze na swojem i wykazania całej mocy własnej jego woli; zmuszenia Jamesa, Soamesa, wszystkich członków rodziny, wszystkich ukrytych zastępów Forsytów — nieustającej rozlewnej ich fali, rozbijającej się o nieprzeparty wał jego uporu — do uznania raz nazawsze, że on właśnie będzie panem. Rozkoszną była myśl, że uczyni wreszcie ze swojego chłopca znacznie bogatszego człowieka, aniżeli ów syn Jamesowy, ów „posesjonat“. Rozkoszną była myśl obdarowywania Jo, kochał bowiem prawdziwie swojego syna.
Nie zastał w domu ani Jolyona ani jego żony (Jolyon-syn nie powrócił jeszcze z Botanicznego Ogrodu), ale mała dziewczynina-służąca powiedziała mu, że tylko co patrzeć pana Forsyta.
— Zawsze bywa w domu po obiedzie na herbacie, proszę pana. To pora, kiedy bawi się z dziećmi.
Stary Jolyon powiedział, że zaczeka, cierpliwie też usiadł w wypłowiałym, odrapanym saloniku, w którym teraz, kiedy zdjęto z mebli kolorowe krotonowe pokrowce, ujawniły się wszystkie braki starych krzeseł i kanapek. Miał wielką ochotę posłania po dzieci; tęsknił za widokiem ich twarzyczek i ocieraniem się ich giętkich ciałek o jego kolana, za usłyszeniem wesołego powitania małego Jolly: — „Hallo!, dziaduniu!“ i za nieśmiałem, z ukradka, pogłaskaniem starczych policzków miękką, drobniuchną rączką małej Holly. Powstrzymał się jednak. Zbyt uroczysty był powód jego przyjścia, dopóki więc nie załatwi głównej sprawy, nie chce bawić się z dziećmi. Przyjemne uczucie budziła w nim myśl, że dwoma pociągnięciami pióra przywróci duch kastowy, tak wyraźnie obcy wszystkiemu w skromnym tym domku; że będzie mógł zapełnić pokoje te, czy wszelkie inne w obszerniejszej siedzibie, dziełami sztuki czystej i stosowanej, nabytemi u Raple’a i Pullbreda; że posłać będzie mógł małego Jolly do Harrow i Oxfordu (prze-