Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stopniowo szepty zamierały, aż wreszcie ustały zupełnie. Nastąpiło długie milczenie.
— Jaka jest tu rola Soamesa? — pomyślał młody Jolyon. — Ludzie pewni są, że straszy ją grzech zdradzenia męża? Jak mało znają kobiety! Nareszcie, po tak długiem wygłodzeniu, dorwała się strawy — nareszcie znalazła możność odwetu! Niech jej Niebo dopomoże, bo on niewątpliwie także go poszuka.
Usłyszał chrzęst jedwabiu i wyjrzawszy z poza służącego mu za kryjówkę drzewa laurowego, ujrzał ich odchodzących ze splecionemi ukradkiem dłońmi...

W końcu lipca zawiózł stary Jolyon wnuczkę w góry i podczas tej wycieczki (zrobionej przez nich oboje po raz ostatni) odzyskała Juna w znacznym stopniu zdrowie i humor. W hotelach zapełnionych brytyjskimi Forsy’ami — stary Jolyon nie znosił środowiska „szwabskiego“ jak nazywał wszystkich cudzoziemców — spoglądano na nią z szacunkiem, jako na jedyną wnuczkę dostojnie prezentującego się i widocznie bardzo zamożnego starego pana Forsyta. Nie łączyła się z ludźmi bez wyboru — łączenie się z ludźmi bez wyboru nie było u niej w zwyczaju — zawiązała jednak kilka znajomości a nawet przyjaźni, jedną zwłaszcza, w dolinie Rodanu, z umierającą na suchoty młodą Francuzką.
Postanowiwszy, że nowa jej przyjaciółka nie umrze, zapomniała w trakcie walki, jaką wytoczyła śmierci, o własnej swojej trosce.
Stary Jolyon przyglądał się nowej tej zażyłości z ulgą, poniekąd zarazem jednak z niechęcią. Martwił go ten jeszcze jeden więcej dowód, że życie jego wnuczki ma upływać wśród podobnego rodzaju „kalekich pupilek“. Czy naprawdę nigdy nie zawiąże przyjaźni i nie za-