Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— „Ojcze nasz“ — powtarzał — nie przestając rozmyślać o możliwości zagrażającego im skandalu.
Zupełnie tak samo jak stary Jolyon, i on w głębi duszy przypisywał winę całej tej tragedji wtrącaniu się rodziny. Co „tej hołocie“ — zaczynał nazywać w myśli odnogę ze Stanhope Gate, wraz z Jolyonem-synem i jego córką, „tą hołotą“ — wpadło do głowy, żeby wprowadzać do rodziny takiego hołysza jak Bosinney? (Wiedział o przezwisku „Pirata“, danem Bosinneyowi przez George’a, niebardzo jednak mógł połapać się, oo ono ma znaczyć — młody człowiek jest przecież architektem?)
Zaczynało mu przychodzić na myśl, że brat jego, Jolyon, dla którego zawsze wielki miał respekt i na którego zdaniu zawsze polegał, nie odpowiada w zupełności wysokiemu mniemaniu, jakie ma o nim.
Nie posiadając siły charakteru starszego brata, był bardziej zgnębiony aniżeli zły. Wielką dla niego pociechą było chodzenie do Winifredy i zabieranie małych Darciątek na przejażdżkę powozem po Ogrodach Kensingtońskich. Tutaj, przy Okrągłym Stawie widywano go często, przechadzającego się, z oczami utkwionemi niespokojnie w żaglówkę małego Publjusza, na którą on sam postawił monetę pensową, jakgdyby przekonany był, że nie przypłynie ona już więcej do brzegu, podczas kiedy mały Publjusz — niepodobny zupełnie do swojego ojca, jak z rozkoszą konstatował James — ciągnąc stateczek w stronę wiatru, usiłował nakłonić dziadka, ażeby założył się o jeszcze jednego pensa, że żaglówka nie dopłynie, chociaż wiedział dobrze, że dopłynie. Dziadek dawał się przekonać; płacił zawsze przegranę, czasem trzy albo nawet cztery pensy w ciągu popołudnia, mały Publjusz stale bowiem wygrywał, a dziadek, płacąc, powtarzał za każdym razem: